Tłumacz

25 kwietnia 2025

Polski atom

    Po Wielkiejnocy na blogu miałem kontynuować wpisy o podróżach po Półwyspie Apenińskim (niby mógłbym napisać: po Włoszech, ale Italia czasu upadku Imperium Zachodniorzymskiego po drugą połowę XIX wieku była li tylko pojęciem geograficznym; gdyby nie sukcesy ichniejszych piłkarzy i dostępność telewizji nadającej w ustandaryzowanym języku włoskim dalej pewnie by takim była, a mieszkańcy północy i południa fizycznie nie byliby w stanie znaleźć wspólnego języka), ale postanowiłem na chwilę wrócić na rodzime podwórko. Na jeden wpis.
    O energii atomowej.
    Tak, wiem, temat zdaje się być oklepany jak mata po zawodach zapaśniczych – wszak wiadomo, że indolencja rządzących naszym krajem oddala w czasie powstanie pierwszej elektrowni jądrowej (choć słyszy się już buńczuczne głosy o drugiej i trzeciej), tym samym sytuując Polskę w grupie krajów – co tu dużo mówić – zacofanych. Dzieje się to w chwili, gdy zapomnieliśmy już o traumie Czarnobyla (zaraz rocznica eksplozji; w czasach radzieckiej okupacji planowano uruchomienie elektrowni atomowej typu RBMK w Żarnowcu – może i produkowały one najtańszą energię w historii, ale rozumiem ówczesny sceptycyzm mieszkańców).

Kokpit reaktora typu RBMK

    I pomijam tu aspekt militarny: wszak kto nie ma broni atomowej jest nikim na arenie międzynarodowej. Za przykład niech posłuży jedno z wrogo do Polski nastawionych państw Europy Wschodniej – w imię jakichś międzynarodowych układów oddali własny arsenał nuklearny, a teraz nie kontrolują w całego terytorium kraju.

Jedno z miast w wyżej wymienionym kraju

    Polska "miała" głowice nuklearne, będące w jurysdykcji okupującej nasz kraj Armii Czerwonej, ale o tym wspomnę kiedy indziej – jak wreszcie odwiedzę te opuszczone dziś obiekty leżące głównie w północno-zachodniej części kraju.

Symbol radzieckiej okupacji

    Teraz o czym innym – z powodu braku pieniędzy nasz jedyny reaktor nuklearny – Maria (imię nadane na cześć pionierki atomistyki, naszej dwukrotnej noblistki) – ma zostać wygaszony (podobno tylko na dwa miesiące, przerwa techniczna jakoby). Już raz wyłączono go, także z biedy, na początku lat 90-tych. Pomijam już jakie znaczenie ma ten eksperymentalny obiekt dla polskiej nauki (i tak mocno doświadczanej – wstrzymywane są kolejne projekty, także z branży nuklearnej), ale jest to jedno z nielicznych miejsc na Świecie produkujące ważne dla medycyny radioaktywne izotopy. Wygląda to naprawdę na jakąś podłą krecią robotę. Albo bezbrzeżną głupotę. Co więcej – oba te stwierdzenia nie muszą się wykluczać.
    Jak byśmy byli jakimś bantustanem, normalnie.

    Zresztą może i jesteśmy, i ad acta należy odłożyć pamięć o tym, że 1000 lat temu – wbrew sąsiadującym z nami wtedy (i teraz) Niemcami Bolesław Chrobry koronował się na króla. O którym to okresie niedawno na blogu było. Warto dodać, że XX-wieczni okupanci nie rozpieszczali naszego Narodu – także jeśli chodzi o atom.

Ruda uranu
    A konkretnie o rudy uranowe, których niewielkie, acz bogate pokłady leżały w Sudetach, w okolicy Kowar, w rejonie od setek lat słynącym z górnictwa (weźmy Złoty Stok czy najstarsze miasto w Polsce, Złotoryję – nazwy mówią za siebie).
Kowary
    Przed II Wojną Światową rudę uranu rozpoczęli eksploatować Niemcy, po zaś – jeśli ktoś chciał powiedzieć, że Polacy, to gratuluję optymizmu – sowieccy okupanci. Rozpoczynała się Zimna Wojna, radzieccy szpiedzy i zainfekowani ideologią komunistyczną naukowcy na potęgę wykradali prace alianckich, głównie amerykańskich, centrów naukowych, by tylko przyspieszyć budowę broni atomowej dla Stalina. Jak wszyscy wiemy – udało im się, i ZSRS został drugim po USA mocarstwem atomowym. Do produkcji zaś bomb A potrzebny był uran. Sowieci mieli swoje złoża, ale zawierały one dużo mniej tego radioaktywnego metalu niż te polskie – stąd i eksploatowali je u nas. I wywozili, jak wszystko, na Wschód.
Sudety wewnątrz
    Czy więc pierwsza radziecka bomba atomowa powstała z polskiego uranu? Nie jest to wykluczone, acz namacalnych dowodów brak. Przewodnik opiekujący się jedną z kopalni, położonym u stóp Śnieżnika obiekcie w Kletnie, opowiadał mi, że jest to wielce prawdopodobne. I mimo, że – w przeciwieństwie do kopalni w Kowarach – nie znaleziono tu żadnych tajemniczych skrytek, Kletno ma dużo straszniejszy sekret, dotyczący stosunku okupacyjnych władz PRL do Polaków: w kopalni uranu pracowali bowiem polscy żołnierze – w ramach karnych batalionów górniczych (nie jest to chyba oficjalna nazwa, ta zmieniała się w przeciągu lat trwania komunistycznego reżymu). Tu, do wydobywania radioaktywnego urobku kierowano poborowych z rodzin podejrzanych dla nowej władzy – synów partyzantów, działaczy niepodległościowych, społeczników, katolików, patriotów. Warunki były ciężkie – zagrożeniem był nie tylko rakotwórczy pył. Maski gazowe miały w tamtym okresie filtr z igiełek azbestu – więc albo oddychało się kancerogennymi igiełkami, albo takmiż promieniotwórczym powietrzem kopalni. Częściej tym drugim, bo maski pono szybko się zapychały i trzeba było pracować bez nich. Efektem były szybsze zgony na nowotwory wrogów Ludu. Komuniści robili wszystko, by wyniszczyć Naród.
Kopalnia w Kletnie
    Całe szczęście obecnie nie stosuje się takich praktyk, zaś ofiary owego systemu doczekały się godnego upamiętnienia i zadośćuczynienia. Nie no, żartuję. Niedawno przywrócono wysokie świadczenia socjalne dla komunistycznych oprawców, a współpracownicy komunistycznego reżymu i ich potomkowie żyją sobie jak początki w maśle i nadal dzierżą gros władzy w Polsce. I tak, wiem, trwa kampania wyborcza.

Kampania wyborcza

    Płakać się chce nad tą naszą polską przyszłością, więc kończę tą jeremiadę i wracam na Półwysep Apeniński. A do atomu w Polsce, jak wspominałem wyżej, wrócę, jak dotrę do sowieckich silosów atomowych na Pomorzu (choć nie zrobię tego w obecną majówkę, to Czytelników zachęcam – albo tam, albo w góry do Kletna i Kowar)

21 kwietnia 2025

Pachamama

    Pachamama to południowoamerykańska bogini, której funkcję można przyrównać do Demeter, Gai, Prozepiny, Kory, Kybele, Rei czy Asztarte (czyli tych pogańskich boginek, często potępianych w Piśmie Świętym). Znaczy: jest to Matka Ziemia, która odpowiada za powstawanie życia. Do dziś cieszy się ogromną czcią w Ameryce Południowej – żaden szanujący się Indianin nie wypije szklaneczki (zwłaszcza chichy, lekko fermentowanego napoju w czasach prekolumbijskich mającego znaczenie sakralne) bez ulania drobinki cieczy na cześć Pachamamy.
Kopie rytualnych naczyń z których pito chichę ku czci Pachamamy
    
Ważne, żeby wylewać na ziemię, nie na podłogę – sam byłem świadkiem jak znajomy nie mogąc znaleźć kawałka gruntu podlał chichą stojącą w donicy ozdobę wnętrza kuzkańskiego lokalu. Zresztą jak wiadomo, co kraj to obyczaj. A w Ameryce Południowej – zwłaszcza w państwach w których silne są tradycje indiańskie – obyczajem pozostała wiara w prekolumbijskie duchy. Wspominałem zresztą kiedyś, że spacerując po inkaskich ruinach spotkałem żywe przejawy takiego kultu – obiaty dla Pachamamy.
Współczesne ofiary dla Pachamamy
    
Obchody ku czci słońca, Inti Raymi (dosłowni Święto Słońca), od pewnego czasu znów są w Peru oficjalnym świętem. Ruiny Sacsayhuaman tętnią wtedy życiem, a na zboczach Nevado Ausangate aż roi się od szamanów. Swoją drogą Ausangate to imię jednego z pomniejszych andyjskich bóstw Apu, Pana Burzy.
Nevado Ausangate
    
Co nie powinno zaskakiwać, każdy szanujący się Andyjczyk wierzy w obecność duchów zwanych supay (co to takiego, i dlaczego nie są to demony saqra kiedyś wspominałem, kto chce, to sobie przeczyta). Wiara jest tam strasznie silna.
El Niño Compartido - nieusnakcjonowany przez Kościół obiekt kultu, technicznie nieznanego pochodzenia mumia
    
Tak silna, że Kościół Katolicki nie jest w stanie jej całej zagospodarować – stąd oprócz tradycyjnych wierzeń jest Ameryka Południowa miejscem rozwoju nowych ruchów religijnych czy wybuchającego krwawo co jakiś czas marksizmu.
Nowe ruchy religijne w Ameryce Południowej
    Ale tam ma to jeszcze ręce i nogi. W Europie, naznaczonej piętnem tej ohydnej Wielkiej Rewolucji Francuskiej (i jej krwawymi następstwami; historiografia marksistowska Rewolucję Październikową uważa za kolejny – i zdaje się ostateczny – akt rewolucyjnej historii dziejów) nie. W Starym Świecie lata laicyzacji i tryumfów socjalizmu bardzo mocno nadwątliły społeczeństwa oparte na wielowiekowych fundamentach chrześcijaństwa.
Modernizm i nowoczesność
    Zmarły dziś – bo to wpis okazjonalny – biskup Rzymu Franciszek (świeć Panie nad jego duszą), przecież z Ameryki Południowej, bardzo w dziele umacniania pozycji  nie pomagał. Vaticanum II przeprowadziło prawdziwy zamach na tradycję i splendor Kościoła Katolickiego (jakby nie było, wciąż największej konfesji na Świecie), a papa Bergoglio robił wszystko, by wartości te zdeprecjonować. A odprawianiem rytuałów ku czci Pachamamy w Stolicy Piotrowej naprawdę przesadził. Początkowo tłumaczono, że to przecież nic zdrożnego, wszak święty Grzegorz I Wielki (największy papież swoich czasów, i jeden z najważniejszych w ogóle) radził przejmować lokalne miejsca kultu oraz zwyczaje i przekształcać je na modłę chrześcijańską. Boliwijskie sanktuarium w Copacabanie czy nasze pisanki ze święconki są tego najlepszym dowodem. Miała by więc być Pachamama wizerunkiem Najświętszej Maryi Panny – ale sam Franciszek przyznał, że jednak była to Pachamama, a nie NMP. Cóż. Król Salomon, obdarzony przez Boga wielką mądrością też w końcu do Świątyni wprowadził idole różnych baalów i aszer. Jak się to skończyło wszyscy wiemy (informacja dla ateuszy – na Królestwo Izraela spadło sporo klęsk, aż do upadku).
Sanktuarium maryjne w Copacabanie
    Papieża Franciszka – jako jedynego póki co – widziałem osobiście. Raz na konsystorzu, kilka razy na audiencjach generalnych na Placu Świętego Piotra, ale najbardziej w pamięci zapadła mi audiencja generalna w trudnym czasie paniki koronawirusowej – kiedy spotkania z potrzebującymi pociechy wiernymi odbywały się na na niewielkim dziedzińcu Świętego Damazego. Na który wstęp był dość ograniczony. Trochę smutno.
Audiencja generalna u papieża Franciszka na Dziedzińcu Świętego Damazego w Watykanie
   
Najgorzej jednak, że głowa kościoła katolickiego (jaka by nie była) odchodzi, gdy w czasie największych świąt chrześcijaństwa ogranicza się dostęp wiernym do Grobu Pańskiego. To znaczy: sam się nie ogranicza, jeśli wiecie o czym mówię. Może z tego powodu podczas ostatniego wystąpienia papy Franciszka i błogosławieństwa Urbi et Orbi nie było o tym słowa.
Kopuła Bazyliki Grobu Pańskiego
    W każdym razie papież Franciszek jest już na Sądzie Ostatecznym, żywot ziemski naznaczony u swego kresu ciężką chorobą już się zakończył. Więc nie mam plenipotencji do dalszej oceny tego dziwnego pontyfikatu. Teraz pozostaje się nam, katolikom, modlić o mądre wykorzystanie przez kardynałów, książąt Kościoła, podszeptów Ducha Świętego.
Plac Świętego Piotra, miejsce tradycyjnych papieskich orędzi
    I nieodmiennie zastanawia mnie, co sprawiło, że poprzedni następca Świętego Piotra zrezygnował z piastowanego urzędu. A W. Sz. Czytelnikom życzę jeszcze raz Wesołych Świąt, i przepraszam za taki trochę osobisty wpis, ale w końcu jestem Autorem bloga, i członkiem Kościoła Katolickiego, o którego przyszłość w tych niepewnych czasach pełnych nieustannych ataków zwyczajnie się boję.
IHS

18 kwietnia 2025

Bałkańska Francja

    Jechaliśmy w Góry Dynarskie na pogranicze Chorwacji oraz Bośni i Hercegowiny, była zimna i deszczowa wiosna, a naszym celem była opuszczona jugosłowiańska podziemna baza lotnicza Zeljawa. Ale to już wiecie. Jak i to, że po drodze udało się zajrzeć do dawnej willi Józefa Broza (czyli Marszałka Tito, lidera Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii) oraz odwiedzić leżące podle Balatonu pozostałości Blatnohradu, wczesnośredniowiecznej stolicy Słowian Panońskich.
Góry Dynarskie wczesną wiosną
    To, czego nie wiecie – bo na blogu nie wspominałem – że zatrzymaliśmy się na chwilę w malowniczej chorwackiej wiosce Rastoke. Malowniczej, bo leżącej dosłownie na wodospadach.
Panorama Rastoke i kilka z jej zabytkowych młynów
    Rzeka Slunjcica wpadała tu do Korany, ale bałkańska dusza (i tektonika Gór Dynarskich oczywiście) sprawiała, że nie mogła tego robić po Bożemu, jak przykładny ciek wodny. Spływała, jak widać to na załączonych obrazkach, licznymi kaskadami.
Progi na Slunjcicy
Wodospady w Rastoke
    Tak, wiem, że w Górach Dynarskich – i w Chorwacji, i w Bośni – dość często zdarzają się takie właśnie progi, ba, Jeziora Plitwickie, także utworzone przez Koranę, najsłynniejsze i najczęściej odwiedzane, wpisano, całkiem chyba słusznie, na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Jeziora Plitwickie
    Zaszczytu tego nie dostąpiły wodospady Krka – kiedyś odwiedzane niezbyt często, niestety obecnie także bardzo modne. Liczni turyści i ich nieodpowiedzialne zachowanie spowodowały zachwianie się równowagi przyrodniczej – i dziś już niestety nie wykąpiemy się w rwących nurtach rzeki Krka.
Krka
    To nieodpowiedzialne zachowanie to oczywiście próba utrzymania higieny osobistej przez biwakujących pod namiotami i w kamperach różnej maści obieżyświatów. Znaczy się, zrobili sobie z wodospadów łazienkę.
    Filmowy Winnetou hasający w pobliskich górach (choć bliżej Plitwic) na pewno nie byłby takim postępowaniem zachwycony.

Bistro "Winnetou" - pamiątka po perłach jugosłowiańskiej kinematografii (we współpracy z NRD)
    Wioska Rastoke, leżąca przy trasie wiodącej ku Parkowi Narodowemu Jezior Plitwickich miała nad nimi tą przewagę, że jeszcze do końca nie jest odkryta turystycznie (choć leżąca podle Slunja osada reklamuje się przecież jako Małe Plitwice). Mogliśmy więc w spokoju napawać się urokiem miejscowości. Korzystając także z niewielkiego okienka pogodowego wdrapaliśmy się (no, głownie ja) na górujące nad Rastoke ruiny zamku. Czy też może pałacu.
Tajemnicze ruiny górujące nad Rastoke i kanionem rzeki Korany
    Na szczycie wyszło, że z budowli taki zamek, jak ze mnie baletnica. I okazało się to – że nie zamek, nie, że Jezioro Łabędzie w moim wykonaniu – niezwykle ciekawym odkryciem. Chyląca się ku ziemi ruina była bowiem wzniesionym w początkach XIX wieku spichlerzem. Leżącym na terytorium Francji.
    Tak, tej samej Francji, której kultura dziś upada, a najsłynniejszym budynkiem jest stojąca na środku Paryża kratownica.

Współczesny symbol Paryża
    Skąd, u licha, w bałkańskich górach wzięła się Francja? Habsburgów można zrozumieć, Osmanów tym bardziej. Ale Francuzów? Odpowiedź jest bardzo prosta, wystarczyło tylko uważać na lekcjach historii (albo, widząc obcinanie godzin i programów we współczesnej oświacie, samemu sobie doczytać). Wielka Rewolucja Francuska – niech imię jej przepadnie na wieki – oprócz masowych egzekucji i kilku ludobójstw wepchnęła Francję i Europę w wir krwawych wojen, z których wyłonił się ów korsykański gigant, Cesarz Francuzów, Napoleon Bonaparte. Zmiany i pożoga pochłonęły również wiele mniejszych i większych bytów państwowych, w tym i Najjaśniejszą Republikę Świętego Marka. Swoją drogą niewiele osób zdaje sobie sprawę, że dzisiejszy wygląd najważniejszego placu Wenecji to dzieło okupujących miasto Francuzów.
Plac Swiętego Marka
    Z bałkańskich posiadłości Wenecji (a także z Republiki Raguzy i terenów wziętych od Habsburgów) Francuzi utworzyli na poły autonomiczne Prowincje Iliryjskie, które następnie – bo po co się szczypać – w 1809 roku wcielili w granice swojej rozrastającej się ojczyzny. Księstwa Warszawskiego, innego z państw satelitarnych nie wcielono – za to wyżyłowano do granic wytrzymałości. Napoleon umiał w sentymenty, nie ma co.
Jedyny w Polsce (w Ślesinie konkretniej) łuk tryumfalny poświęcony Napoleonowi I
    Co innego jednak czytać w podręczniku o post-rewolucyjnej Francji, a co innego na własne oczy (niczym jaki święty Tomasz Didymos) zobaczyć pozostałości tej bałkańskiej ekspansji. Zwłaszcza, że dużo po niej nie zostało – po kilku latach i klęsce Napoleona położyli na te ziemie z powrotem swoje łapy Habsburgowie – i Rastoke mniej więcej dzieliło odtąd losy Krakowa czy Lwowa (mniej więcej, bo chorwacka wioska należała potem do części węgierskiej, a Kraków przez chwilę był prawie-że niepodległy).

Ljubljana, Lublana czy też Laibach - stolica Prowincji Iliryjskich
    Dużo większe piętno na Francji niż ten krótki epizod odcisnęli wcześniejsi o jakieś stulecie czy półtora chorwaccy najemnicy, pewnie w większości słynni Uskocy, antytureccy piraci kryjący się w górach i wyspach Dalmacji. Na dworze Burbonów (ciekawostka: Karol X spoczywa na terenie dawnych Prowincji, w Nowej Gorycji na Słowenii) hitem okazała się masna, noszona przez nich na szyi wiązana chusta. Nazwana od owych Chorwatów krawatem dziś jest nieodłącznym elementem męskiego ubioru – a przynajmniej ubioru mężczyzny eleganckiego, a nie jakiegoś powsinogi. Nawet gdy prześmiewczo nazwie się go zwisem męskim. W drugą stronę Napoleon – a raczej francuscy zarządcy - wywarł dość znaczny, choć u nas nie znany wpływ. Oto w Prowincjach Iliryjskich stworzono przez te kilka lat system nauczania w językach słoweńskim i chorwackim. Rozpoczynało się na Bałkanach słowiańskie odrodzenie narodowe.
Efekty emancypacji narodowej na Bałkanach

11 kwietnia 2025

Serenissima cz. 3

    I jeszcze jedna część poświęcona Wenecji, może trochę niepotrzebna, bo to właściwie taka galeria. Ktoś powie, że po prostu chcę się pochwalić w ilu to miejscach nie byłem (każdy jest trochę próżny przecież), ale chyba bardziej wpis ma na celu pokazanie ogromu weneckiego imperium, przez kilkaset lat istniejącego we wschodniej części basenu Morza Śródziemnego.
Canale Grande w samym sercu Wenecji
    Poza tym tak myślę, że nie odwiedziłem nawet połowy miejsc związanych z Wenecjanami – mimo to kolekcja i tak robi na mnie wielkie wrażenie.

Plac Sw. Marka
    W końcu bogactwo Najjaśniejszej Republiki Świętego Marka nie wzięło się znikąd. A skoro Wenecja była bogata, to musiała oddziaływać na kulturę, politykę i historię Europy. Jak wspominałem w poprzednich częściach wpisu uważam ten wpływ za niezbyt chwalebny – i to nawet po upadku niezależnej republiki. Patriarchą Wenecji (taki tytuł nosi zwyczajowo wenecki arcybiskup) był przecież Angelo Roncalli, znany jako Jan XXIII, papież, obecnie kanonizowany (ma pomnik we Wrocławiu), od pontyfikatu którego rozpoczęła się degrengolada modernizmu w Kościele Katolickim i stopniowy zanik blichtru oraz wielkości biskupa Rzymu.

Bazylika wenecka
    W Wenecji działał też jeden z najsłynniejszych Pizańczyków, którego wpływ na współczesny Świat do dziś jest przeogromny, niejaki Galileusz. Rewolucja intelektualna której był jednym ze sprawców doprowadziła do milionów ofiar, i za każdym razem gdy czytam o osiągnięciach tamtego czasu wzbiera we mnie chęć popełnienia traktatu filozoficznego dowodzącego, że – jak stwierdzili ówcześni mędrcy – luneta jednak była dziełem szatana. Ale to może kiedy indziej.

Widok na Pałac Dożów, przed którym Galileusz miał prezentować swą lunetę
    Teraz przegląd (fotogaleria właściwie) śladów po weneckim imperium.

Lew świętego Marka, jeden z symboli weneckiego imperium
    Których to – w postaci loggi, pałaców czy wreszcie kartuszy z Lwem Świętego Marka w takich północnych Włoszech – od których zaczynam – jest cała masa.

Fresk z Rimii (dziś w muzeum miejskim)
Wenecki Lew nad bramą zamku rodu Della Scala w Sirmione nad Gardą
   
O Koperze i Istrii, miejsca z którego brano materiał do budowy Wenecji, już wspominałem.

Capodistria czyli Koper
Jeden z koperskich placów
Rovinj albo Rovignio
   
Że nie rozebrali amfiteatru w Puli to ja się dziwię.

Amfiteatr w Puli
    Także cała Dalmacja pokryta jest weneckimi twierdzami (te zachowały się najlepiej), czy to będą poszczególne wyspy czy zabytkowe miasta ze Splitem na czele – także tam wokół dawnego pałacu Dioklecjana z biegiem czasu rozrosły się nowe (znaczy, też średniowieczne) weneckie dzielnice.
Split poza murami pałacu Dioklecjana
Miasteczko na Krku
Weneckie umocnienia na Hvarze
Stare miasto w Trogirze
   
O pięknie Boki Kotorskiej, zamykającej od południa Dalmację (i, przy okazji, historię Republiki Weneckiej) też wspominałem.

Boka Kotorska
Fortyfikacje Kotoru
Kotor albo Cattaro
Perast - ostatnie weneckie miasteczko
   
Tak jak o Alessio, miejscu dziś zwanym Lezha, w którym to z inicjatywy weneckiej zawiązano antyosmańską Ligę pod dowództwem Skanderbega.

Twierdza w Lezhy
    Jedna z najładniejszych albańskich twierdz (o którą walczono jeszcze w XX wieku), w Szkodrze, także ma wenecki okres w swych dziejach. A współczesne Durres ma więcej ze średniowiecznego Durazzo niż antycznego Dyrachium. Zachowane weneckie mury miejskie, niedawno naprawione po kolejnym trzęsieniu ziemi, są dużo bardziej imponujące niż resztki rzymskiego amfiteatru.

Zamek w Szkodrze
Mury średniowiecznego Durazzo
Rzymskie Dyrrachium
   
Choć Grecja kontynentalna także była przez Wenecjan penetrowana, to ich potęga opierała się na setkach wysp – przyznaję się, że odwiedziłem tylko kilka, ale na każdej znalazłem ślady obecności włoskich kupców – czy też może okupantów, jak pewnie powiedzieliby Grecy.

Rekonstrukcja weneckiej loggi w Heraklionie
Zamek w porcie Heraklionu, wenecki i przez Turków przebudowany; amfory greko-rzymskie
Port wenecki w Chanii
   
Czy to na Santorynie, czy Milos znalazłem weneckie zamki. Czy raczej ich pozostałości. Santoryński wznosi się nad opisywaną już przeze mnie na blogu olbrzymią kalderą, ten na Milos, w okolicy którego znaleziono słynną Wenus z Milo, góruje nad miejscowością Adamas (m.in dlatego lata temu wybrałem się na Cyklady, ale to inna historia, całkiem nie wenecka).

Wenecki zamek nad santoryńską kalderą
Górujący nad Milos zamek w Place - a raczej jego pozostałości
   
Perłą w weneckim imperium kolonialnym była jednak Kreta – o której też wielokrotnie było na blogu – choćby o twierdzy Spianlondze, zamienionej w pewnym momencie w leprozorium.

Twierdza na Spinalondze
Spinalonga
   
W końcu jednak czas weneckiej potęgi przeminął – a jedną z ostatnich twierdz Republiki na wyspie była leżąca we wspaniałych okolicznościach przyrody Garmvousa. Pisałem już w jak haniebny sposób Wenecjanie się jej pozbyli przecież.

Twierdza Gramvousa
Ubity przez Turków Osmańskich wenecki Lew
   
Cóż, każda ziemska potęga przemija – w następnym wpisie pozostanę na dawnych ziemiach Najjaśniejszej Republiki Świętego Marka, by pokazać co się z nimi stało po upadku Wenecji. A jest to historia dość zaskakująca.

Najchętniej czytane

Pizza po polsku

     Dopiero co na blogu wydało się, że – całkiem słusznie zresztą – pogardzam niezwykle przereklamowaną kuchnią włoską. Owszem, zdarzają s...

OSZAR »